Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozsiadł się wygodnie, zupełnie nie zważając na moje słowa. Wzruszyłem więc bezradnie ramionami i począłem już poważnie zatrwożony wyglądać za moim przyjacielem. Dreszcz trwogi przeszedł mnie na myśl, że w nocy mógł się mu wydarzyć jakiś wypadek. Pozamykano już wszystkie drzwi, rozległ się świst lokomotywy, gdy nagle usłyszałem głos Holmesa:
— Nie raczyłeś mi nawet, mój kochany Watsonie, powiedzieć dzień dobry.
Zdziwiony obejrzałem się. Tymczasem stary duchowny zwrócił się ku mnie; w jednej chwili znikły zmarszczki na jego twarzy, nos oddalił się od brody, dolna warga cofnęła się wstecz, usta przestały drżeć, smutne oczy odzyskały swój ogień a pochylona postać wyprostowała się. W tej chwili atoli znikł znowu Holmes, a wrócił duchowny.
— Boże! rzekłem. Jak ty mnie przeraziłeś!
— Trzeba się mieć na baczności, szepnął. Mam wszelkie dane do przypuszczenia, że nas zawzięcie ścigają. Ale otóż Moriarty sam!
Przy ostatnich słowach Holmesa pociąg właśnie ruszył. Oglądnąłem się i zobaczyłem jeszcze, jak jakiś wysoki, chudy mężczyzna z wściekłością przedarł się przez tłum i dawał znaki, żeby pociąg zatrzymać. Było już zapóźno, bo w tej chwili wyjechaliśmy ze stacyi.
— Jak widzisz, przypuszczenia moje sprawdziły się, rzekł Holmes, śmiejąc się.