Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i żaden krok mój nie uszedł jego uwagi. Zawsze mi się wymykał, kiedy go chciałem już schwytać. Powiadam ci, mój kochany, że ta cicha walka, znakomita zarówno w ataku, jak w obronie, zajmuje pierwszorzędne miejsce w historyi sztuki policyjnej. Nigdy jeszcze nie doszedłem do tego stopnia doskonałości, ale nigdy też nie natrafiłem na tak zacięty opór. On dzielnie się bronił, ja jeszcze zacięciej atakowałem. Dziś rano poczyniłem już ostatnie kroki i brakowało mi jeszcze trzech dni, ażeby tę sprawę zakończyć. Myśląc nad tem, siedziałem w pokoju, gdy nagle otwarły się drzwi i wszedł profesor Moriarty.
Mam dość silne nerwy, a jednak muszę przyznać, że struchlałem na widok człowieka, którym umysł mój właśnie był zajęty. Znałem go już z widzenia. Ma on postać wysoką a chudą, czoło wysokie, wypukłe, podobne do białej krzywizny, a oczy głęboko osadzone. Twarz ogolona, blada, ascetyczna ma w sobie coś z profesora coś z uczonego. Przygarbiony nieco i z głową pochyloną naprzód, którą porusza ciągle to w tę, to w ową stronę, ma w sobie coś z pełzającego węża. Ostrym a zarazem ciekawym wzrokiem spojrzał na mnie.
— Czaszka pańska nie jest tak dobrze wykształcona, jak myślałem, rzekł wreszcie.