Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc nie stracił pan nadziei?
— Wcale nie.
— Bogu dzięki, że pan tak mówi, zawołała panna Harrison. — Jeżeli tylko nie stracimy nadziei i cierpliwości, prawda musi się wykryć.
— My mamy panu więcej opowiedzieć — rzekł Phelps, siadając znowu na swem posłaniu.
— Tak? Bardzo mi to miło.
— Miałem w nocy przygodę, która mogła się bardzo smutno zakończyć. — Mówił to zupełnie poważnie, a w oczach jego można było wyczytać trwogę.
— Wie pan, — mówił dalej, — zaczynam wierzyć, że sprzysięgła się na mnie jakaś banda, która nie tylko odebrała mi cześć, ale chce także odebrać mi życie.
— Co pan mówi? — zawołał Holmes.
— Brzmi to nieprawdopodobnie, bo — o ile wiem — nie mam żadnych nieprzyjaciół. Ale po tem, co zaszło ostatniej nocy, muszę innego być zdania.
— Cóż takiego zaszło?
— Przedewszystkiem muszę zaznaczyć, że wczoraj w nocy spałem po raz pierwszy sam. Czułem się tak dobrze, że uważałem już jej opiekę za zbyteczną; mimoto świeciłem światło. Około drugiej godziny rano zasnąłem lekko, gdy nagle zbudził mnie dziwny szmer, jakby