Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Była ciemna noc; padał drobny, ciepły deszczyk. Na Charles-Street nie było nikogo i dopiero na końcu, gdzie się schodzi z White-hall, panował jak zwykle wielki ruch. Z odkrytą głową przebiegliśmy uliczkę i dopiero na rogu spotkaliśmy policyanta.
— Olbrzymią kradzież popełniono! — zdołałem zadyszany wyjąknąć. — Z ministerstwa spraw zagranicznych skradziono niezmiernie ważny dokument. Czy przechodził kto tedy?
— Stoję tu już, proszę pana, od kwadransu — odpowiedział mi; a przez cały ten czas przechodziła tędy tylko jedna osoba, a mianowicie jakaś wysoka, stara kobieta z chustką zarzuconą na plecy.
— To była pewnie moja żona, rzekł odźwierny, czy zresztą nikogo pan nie widziałeś?
— Nikogo.
— W takim razie złodziej uciekł w przeciwnym kierunku, — zawołał służący, pociągając mnie za rękaw.
Ale ja się na to nie chciałem zgodzić, a im bardziej on chciał mnie odciągnąć w przeciwnym kierunku, tem więcej począłem podejrzywać jego żonę.
— W jakim kierunku poszła ta kobieta? pytałem więc dalej.