Strona:PL Doyle - Z przygód Sherlocka Holmesa. T 2.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotkałem żywej duszy ani w korytarzu, ani w moim pokoju. Zastałem wszystko tak, jak pozostawiłem, — ale oryginał powierzonego mi dokumentu znikł; pozostała tylko kopia.
Holmes wyprostował się w krześle i zacierał ręce. Zagadka była jak sporządzona umyślnie dla Holmesa.
— A cóż pan wtedy uczyniłeś? — zapytał.
— Przyszedłem zaraz do przekonania, że złodziej musiał tu wejść bocznemi drzwiami, bo inaczej musiałbym go spotkać w głównym korytarzu.
— Czy jesteś pan pewny, że nikt nie mógł być ukrytym ani w opisanym przez pana korytarzu ani w pokoju? Mówiłeś pan przecie, że korytarz był mało oświetlony.
— Jest to niemożliwe, bo ani w pokoju ani w korytarzu niema żadnej kryjówki.
— Więc proszę dalej.
— Odźwierny wywnioskował z mego przerażenia, że musiało coś strasznego zajść, i postępował za mną po schodach. Wybiegliśmy obaj na korytarz i na tylne schody, które prowadziły na Charles-Street. Drzwi nie były zamknięte; wybiegliśmy więc na ulicę i przypominam sobie, jak w tej samej chwili zegar na wieży poblizkiego kościoła wybił trzy kwadranse na dziesiąta.
— To bardzo ważny szczegół — rzekł Holmes i zanotował sobie tę liczbę na manszecie.