Strona:PL Doyle - Wspomnienia i przygody T2.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prosty ochotnik-szeregowiec na zboczu drogi, kiedy obok naszych szeregów przeszedł jakiś sztabowy oficer, jak się pokazało brygadjer. Kiedy rzucił okiem na nas, stojących na baczność, poznałem, że to był Anley. Lecz i on rozpoznał, gdyż się uśmiechnął i skinął głową. Nie mając możności odpowiedzenia na to pozdrowienie, przymknąłem tylko na moment lewe oko.
Z Halfa udaliśmy się dalej do Sarras, gdzie danem nam było ujrzeć najdalej wysuniętą placówkę cywilizacji, w postaci worów z piaskiem i zasieków pokrytych kolczastym drutem. Lecz widok dalej na południe był bardzo piękny, zwłaszcza oddalone szczyty Dongoli. Niestety dzikość i żądza mordu czaiły się na całej przestrzeni, oddzielającej nas od miejscowości. W tej maleńkiej twierdzy Sarras panowała prawdziwa atmosfera wojny, jeno wroga nie było jeszcze widać.
Co więcej, zapewnił mnie sam Kitchener, że nie mam na co czekać, gdyż dopóki armia nie będzie zaopatrzoną w dziesiątki tysięcy wielbłądów, nie można myśleć o posuwaniu się naprzód. Wobec tego odstąpiłem mego własnego wielbłąda armji i wraz z Corbettem zamyślałem o powrocie do Cairo. Ostrzeżono nas, że powinniśmy sami schwycić pierwszą nadarzoną sposobność, której mógł dostarczyć jeno pusty statek, wracający w dół rzeki po nowy transport. Sposobność taka zdarzyła się jednego poranku. Znalazłszy się na pokładzie, dowiedzieliśmy się, że niema żywności i że nie zatrzyma się on, aż po kilku dniach. Nie mając czasu do stracenia, udałem się na brzeg do jedynego grec-