Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Źle pan robi, narażając się“ — rzekł Belmont i pociągnął pułkownika za szeroki wyszczerbiony złom, który już służył jako osłona trzem sudańczykom.
„Kula jest jeszcze najlepsza ze wszystkiego, czego się możemy spodziewać“ — odparł głucho pułkownik. — „Jakiż byłem szalony, że nie oparłem się energiczniej tej śmiesznej wyprawie! Mam to, na com zasłużył, ale ci biedacy, którzy ani na chwilę nie przeczuwali niebezpieczeństwa!“
„Zatem niema dla nas ratunku?“
„Ani mowy“.
„Czy nie przypuszcza pan, że załoga Halfy nadbiegnie na odgłos strzałów?“
„Nie usłyszy ich nawet. Stąd do statku jest dobre sześć mil. Stamtąd do Halfy jeszcze z pięć“.
„Ale jeżeli nie wrócimy, dadzą im znać ze statku“.
„Tylko, gdzie my wtedy będziemy?“
„Moja Nora, moja droga, biedna Nora!“ — mruczał Belmont pod szpakowatym wąsem.
„Co pan myśli, że z nami zrobią?“ — zapytał po chwili milczenia.
„Mogą nam podciąć gardła, albo wziąć jako niewolników do Chartumu. Wielkiego