Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ramionami, zasłonięte wejście kamieniem i mężczyźni z lżejszem już sercem wrócili na dawne stanowisko, zobaczyć, co się dzieje. Właśnie w tej chwili rozległ się ostry trzask wystrzału karabinowego — za nim drugi i trzeci. Strzelali żołnierze z eskorty, ale odgłos przerywanej ich palby tonął w ciągłej kanonadzie, podobnej do odgłosu grzmotów. Podróżni przytulili się za występem skalnym, jeden tylko francuz nie przestawał deptać w gniewie i bić w wielki kapelusz ściśniętym kułakiem.
Cochrane z Belmontem przyczołgali się do sudańskich żołnierzy, którzy strzelali ostrożnie i powoli, z lufami opartemi o głazy przed sobą.
Arabowie zatrzymali się na jakieś pięćdziesiąt yardów, a widać było z powolności ich poruszeń, że pewni są, iż ofiary im nie ujdą. Przystanęli, aby zorjentować się co do ich liczby, zanim położą na nich rękę. Większość strzelała siedząc na wielbłądach, niektórzy tylko zeszli i poprzyklękali na ziemi — migotliwe białe plamki na złotem tle. Strzały ich dolatywały chwilami jak szybkie pukanie, chwilami zlewały się w długi łoskot, jak kiedy chłopcy uderzają kijem po sztachetach, Wzgórze dudniło jak ul, a kule odbijały się od skał z ostrym trzaskiem.