Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

absolwent z Harvard zachowali najwięcej zimnej krwi i przytomności umysłu z całego towarzystwa.
„Skupmy się“ — mówił pułkownik. — „Niema dla nas wyjścia, więc bądźmy przynajmniej wszyscy razem.“
„Zatrzymali się“ — zauważył Belmont.
„Przypatrują się nam. Wiedzą doskonale, że im nie ujdziemy i nie spieszą się. Nie widzę, cobyśmy mogli robić?“
„A choćby ukryć panie“ — podsunął Headingly. — „Nie mogą wiedzieć, ile nas jest osób. Kiedy nas zabiorą, panie będą mogły wyjść z ukrycia i wrócić na statek“.
„Wybornie!“ — zawołał pułkownik Cochrane. — „Wybornie! Pani pozwoli tędy“ — dał znak pannie Adams. — „Manzorze, przyprowadź panie tutaj. Niema chwili do stracenia.“
Część płaskiego szczytu była niewidzialna od strony równiny. Na niej to z gorączkowym pośpiechem wybudowali budkę. Dużo płyt kamiennych leżało dookoła, udało im się pośpiesznie oprzeć jedną z nich ukośnie o skałę, poczem podsunęli z boku dwa głazy dla podtrzymania. Miały tę samą barwę co skała, tak, że na pierwszy rzut oka kryjówka nie była bardzo widoczna. Wepchnięto tam obie panie, przycupnęły obok siebie, Sadie owinęła ciotkę