Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z welonami białych kapeluszach wycieczkowych. Panna Adams z siostrzenicą stały opodal, oparte o poręcz.
„Żałuję bardzo, że żona pańska z nami nie jedzie“ — mówił pułkownik do Belmonta.
„Zdaje mi się, że musiała dostać wczoraj porażenia słonecznego. Ma silny ból głowy“.
Głos jego był mocny i gruby, jak jego osoba.
„Chętnie zostałabym przy niej“ — wmieszała się malutka stara panna z Bostonu — „ale słyszę, że pani Schlesinger obawia się długiej jazdy konno i że ma jakieś listy, które musi dziś jeszcze wysłać, więc żona pana nie będzie sama“.
„Bardzo pani dobra, doprawdy. Zresztą jak pani wie, o drugiej wszyscy będziemy z powrotem“.
„Czy napewno?“
„Musi tak być, skoro nie bierzemy ze sobą śniadania, a zagłodzilibyśmy się inaczej“.
„Myślę, że kieliszek reńskiego i woda sodowa będą nam w każdym razie smakowały“ — odezwał się pułkownik. — „Kurz pustyni nadaje smak najgorszemu winu“.
„A teraz, panie i panowie“ — zawołał wysuwając się naprzód Manzor, dragoman, trochę podobny do księdza, dzięki rozwianej sukni i sta-