Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pól kubeczka, w tej sekundzie będzie więcej. A teraz pani Belmont. Biedacy wy moi, biedacy wy moi, jakże serce boli patrzeć na was. W koszyku jest chleb i mięso, ale na początek musicie być bardzo ostrożni“. — Zachichotał z radości i usługując im, zacierał raz po raz tłuste ręce.
„A gdzie jest reszta?“ — zapytał nagle i twarz jego odrazu pociemniała.
Pułkownik uczynił smutny ruch głową. „Zostawiliśmy ich koło źródeł. Drżymy, że już ich niema“.
„Cyt, cyt!“ — przerwał mu ksiądz chrapliwym głosem, który jednak niezupełnie zagłuszył okropne przerażenie. — Myśleliście, prawda?, że już po mnie, a oto, na złość wam, jestem. Niech pani nigdy nie traci nadziei. Nie przypuszczam, żeby mąż pani był w podobnie rozpaczliwem położeniu, jak ja onegdaj“.
„Kiedym zobaczył księdza na skale, myślałem, że mi się rozum pomieszał“ — odezwał się pułkownik. — „Gdyby nie to, że i panie widziały, nigdy w życiu nie byłbym zdolny uwierzyć“.
„Boję się, że się brzydko zachowałem. Kapitan Archer powiada, że o mało nie pokiereszowałem im wszystkich planów i że zasłużyłem na sąd polowy i na śmierć. Ale, kiedy usłyszałem arabów w wąwozie,