Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snujące się w kapryśnych zwojach, czuł miły, aromatyczny smak na podniebieniu i rozkoszne rozleniwienie rozchodziło się po jego udręczonem ciele. Panie siedziały wszystkie trzy razem na płaskiej skale.
„Boże mój, jakże ty wyglądasz, Sadie“ — zawołała ni stąd ni z owad panna Adams — a był to znowu po raz pierwszy jej dawny ton. — „Coby twoja matka powiedziała na taki widok? Skąd masz tyle słomy we włosach? I sukienka jest pomięta jak flak“.
„Zdaje się, że wszystkie wyglądamy jak nieboskie stworzenia“ — odpowiedziała Sadie, a głos jej był o wiele głębszy niż głos dawnego trzpiota — „Pani Belmont jest i tak śliczna, ale swoją drogą troszeczkę włosy pani poprawię“.
Oczy pani Belmont błądziły gdzieś daleko, potrząsnęła smutnie głową, i odsunęła delikatnie ręce dziewczęcia.
„Zupełnie mi wszystko jedno, jak wyglądam. Nie jestem zdolna myśleć o tem“ — odrzekła — „l ty byś tak samo myślała, gdybyś tak okropnie jak ja rozstała się z ukochanym człowiekiem“.
„Zdaje mi się, zdaje mi się, że i ja także trochę...“ — rozpłakała się biedna Sadie i ukryła rozpaloną twarz na piersi towarzyszki.