Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podtrzymywał w nich ducha i bezustannie oglądał się, wypatrując śladów pogoni. Krew huczała mu w skroniach, a wołał, że słyszy bicie bębnów w ciemności. W gorączkowych wizyach mniemał, że niezliczona pogoń bieży tuż za nimi i przez całą długą noc bezustannie zwiastował dobre nowiny, które stale kończyły się rozczarowaniem i goryczą. Wschodzące słońce ukazało ciągnącą się w dal bez końca martwą pustynię, na której jedynym ruchomym punktem byli oni sami. Błędnym wzrokiem i z ciężkiem sercem rozglądali się po pustym ogromie, a nadzieje ich rozwiewały się jak ranne mgły na widnokręgu.
Dla pań bolesne było patrzeć na jadącego z nimi człowieka i uświadamiać sobie, że to nie był nikt inny, tylko elegancki wyświeżony oficer, ich towarzysz podróży od Kairu. Tak jak panna Adams zestarzał się w jednej chwili. Włosy jego, które w czasie ostatnich przygód w oczach przyprószały się siwizną, były teraz białe jak mleko. Biała szczecina zacierała mocne i ostre linie podbródka i szyi. Żyły na twarzy miał nabrzmiałe, a rysy poprzecinane siecią głębokich zmarszczek.
Jechał przygarbiony, z głową zwieszoną na piersi, — sterana, zgrzybiała postać jego bu-