Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Niech robi, co mu się podoba“ — odpowiedział uparty Irlandczyk — „wstaniemy, jak skończymy modlitwy, wcześniej nie“.
Emir słuchał słów mułły, okropnym wzrokiem wpatrzony w klęczących. Wydał szybko jakiś rozkaz, na co natychmiast podprowadzono cztery wielbłądy. Zwierzęta pociągowe, na których jechali poprzednio, stały tam, gdzie je rozsiodłano.
„Belmont, opanujcie się“ — krzyczał pułkownik — „wszystko zależy od tego, żeby ich nie drażnić. Proszę niech pani wstanie. Tylko ich rozjuszacie w ten sposobi“
Francuz patrzył na Irlandczyków z pogardliwem wzruszeniem ramion. „Mon Dieu“! — wołał — „czy kto widział kiedy takich niemądrych ludzi? Voilà — dodał z grymasem, kiedy obie amerykanki uklękły obok pani Belmont — „Zupełnie jak wielbłądy: jeden klęka to i wszystkie klękają“. Wprost nie do uwierzenia taka niedorzeczność. Ale i Stephens ukląkł koło Sadie i ukrył twarz w chudych dłoniach. Tylko pułkownik i Francuz nie drgnęli. Cochrane spojrzał pytająco na Fardeta.
„Ostatecznie głupio jest modlić się przez całe życie, a nie modlić się, kiedy nic na ziemi nie zostało, prócz wiary w dobroć Opatrzności“. — Zgiął kolano sztywno, po woj-