Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sząc ręce, wyjął duży świecący daktyl z brody mułły. Połknął go i w taj samej chwili wyciągnął inny z jego lewego łokcia. Często dawał na statku takie czarodziejskie przedstawienia i towarzysze podróży wybornie bawili się jego kosztem, bo nie był dość zręczny, aby zwieść krytycznych europejczyków. Ale teraz patrzyli na jego magiczne sztuczki jak na deskę zbawienia, od której zawisł ich los. Szept zadziwiania przebiegł śród gromady arabskiej i wzmógł się jeszcze, kiedy francuz wydobył nowy daktyl z nozdrza wielbłąda i rzucił go w powietrze, skąd napozór wcale nie spadł. Nadstawiony rękaw był zupełnie wystarczającem objaśnieniem dla towarzyszów, ale zapadający zmierzch okazał się doskonałym sprzymierzeńcem sztukmistrza. Widzowie byli tak zachwyceni i przejęci, że nie zwrócili prawie uwagi na jeźdźca, który szybko przesunął się między palmami. Wszystko byłoby jak najlepiej, gdyby nie to, że Fardet, zachęcony powodzeniem, postanowił raz jeszcze powtórzyć sztukę, jednak z tak nieszczęśliwym wynikiem, że daktyl wypadł mu z ręki i oszukaństwo wyszło na jaw. Napróżno starał się bezzwłocznie przejść do innego numeru ze swojego szczupłego repertuaru. Mułła