Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieubłagane słońce, jak wspaniałe, ale okrutne bóstwo, które obiatę cierpień człowieka uważa za swoje odwieczne prawo.
Jechali zawsze jeszcze wzdłuż starego traktu handlowego, ale nadzwyczaj powoli i kilkakrotnie emirowie podjeżdżali we dwóch z bardzo poważną twarzą, patrząc na zmaltretowane wielbłądy i ich pół żywych jeźdźców. Najgorsza wywłoka był wielbłąd, na którym jechał jeden z rannych żołnierzy sudańskich. Utykał szkaradnie skutkiem nadwerężonego ścięgna i jedynie ciągłą chłostą można go było utrzymać w równej linji z innemi. Emir Wad Ibrahim wyciągnął rewolwer, kiedy chrome zwierzę przechodziło koło niego i wsadził mu kulę w łeb. Ranny jeździec stoczył się przez ten łeb z wysokiego siodła i upadł ciężko na kości gościńca. Towarzysze niedoli widzieli, jak chwieje się na nogach z zupełnie nieprzytomną twarzą. W tej samej chwili jeden z baggarów ześlizgnął się z wielbłąda z szablą w ręku.
„Proszę nie patrzeć! proszę nie patrzeć!“ — krzyczał Belmont na panie i wszyscy zwrócili się twarzami na południe. Nie słychać było nic, ale po paru minutach baggara przejechał koło nich. Ocierał szablę o włochatą szyję wielbłąda i spojrzał ku nim przelotnie ze złym