Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podobna, żeby jeden człowiek był do wszystkiego. Cała rzecz na nic będzie, jeżeli on to weźmie na siebie. Mułła go przejrzy na wylot.“
„Czyż tak?“ — zapytał pułkownik z urazą.
„Tak, drogi panie, niewątpliwie, bo, jak wszyscy pana rodacy, mało pan okazuje sympatji dla przekonań innych ludów i to jest wasza wielka narodowa wada“.
„O! tylko proszę bez polityki“ — przerwał niecierpliwie Belmont.
„To nie polityka. To czysto praktyczna rada. Jak może pułkownik wmówić w mułłę, że jest ciekaw jego religji, kiedy naprawdę niema dla niego na świecie wiary poza kapliczką, w której się wychował? Mam właśnie co do pułkownika specjalne przekonanie, że nie jest nic a nic hipokrytą i nie potrafiłby tak grać, żeby oszukać tego araba“.
Pułkownik jechał mocno sztywny i z niewyraźną twarzą człowieka, który nie wie, czy słucha komplementów czy obelg.
„Może pan sam z nim rozmawiać, jeżeli pan sobie tego życzy“ — wycedził w końcu.
„Przypuszczam, że najwięcej mam do tego danych, ponieważ jednakowo odnoszę się do wszystkich religji. Jeżeli pytam, to dlatego, że naprawdę chcę wiedzieć, a nie, że gram komedię“.