Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

im się godną aleją, wiodącą do przewidywanego końca. Utrudzone wielbłądy i utrudzeni jeźdźcy wlekli się razem ku swojej opłakanej mecie.
W miarę, jak się zbliżał krytyczny moment, który miał zadecydować o ich losie, pułkownik Cochrane, trapiony myślą o tem, co może czekać kobiety, postanowił zrzucić dumę z serca i zasięgnąć rady renegata dragomana. Był to lichy człowiek i tchórz, ale w każdym razie był ze wschodu i rozumiał arabski sposób patrzenia na rzeczy. Dzięki zmianie religji znalazł się w bliższem zetknięciu z derwiszami i może słyszał ich poufne rozmowy. Sztywna, arystokratyczna natura Cochrane’a walczyła ze sobą ciężko, zanim zdobył się na to, aby zwrócić się po radę do takiego człowieka, a kiedy się nareszcie przełamał, uczynił to tonem najbardziej cierpkim i nieżyczliwym, jaki tylko można pomyśleć.
„Znasz tych szubrawców i masz ten sam pogląd na sprawy“ — mówił. — „Nasz interes wymaga, żeby jeszcze przeciągnąć rzecz o dwadzieścia cztery godziny. Wtedy już wszystko jedno, co nas spotka, bo będziemy za granicami możliwej odsieczy. Ale jak możnaby jeszcze zwlec do jutra?“
„Zna pan moją radę“ — odparł drago-