Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czeństwo nowej przeszkody. Zakotłowało się odrazu w powietrzu bez żadnego powodu, jak gdyby w pustym pokoju ktoś dmuchnął w smugę kurzu. Ciekawa rzecz, że chociaż chwilami zaspa była tak wąska, iż można ją było przesadzić jednym susem, arabowie jeszcze woleli nadkładać setki mil, niż zaryzykować przejście.
Kiedy znaleźli się znowu na pewnym gruncie, zacięto wielbłądy i karawana puściła się truchtem, przez co nieszczęśni jeńcy zaczęli się kurczyć i podrygiwać w komiczny i godny pożałowania sposób. Na razie było to dosyć zabawne i uśmiechali się do siebie, ale wkrótce zabawa stała się męczarnią: ból we wszystkich kościach, łamanie w krzyżu, które wkrótce okazało się nie do zniesienia.
„Nie mogę już wytrzymać, Sadie“ — żaliła się panna Adams. — „To nad moje siły. Spadnę.“
„Nie, nie, ciociu, możesz sobie coś złamać, upadając. Jeszcze trochę cierpliwości, może się zatrzymają.“
„Niech pani się przechyli w tył i trzyma siodła za sobą“ — pośpieszył z radą pułkownik. „Zobaczy pani, że będzie o wiele mniej podrzucało“. — Zdjął woal z kapelusza i związawszy końce, wsunął go na przednią