Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzekł. — „Ale jestem pewny, że pani bym tu nie opuścił“.
Było to pierwsze cieplejsze zdanie, na jakie sobie pozwolił wobec niej i Sadie spojrzała na niego zdziwiona.
„Widzę, że byłam przez całe życie złą dziewczyną“ — zaczęła mówić po chwili. — „Ponieważ mnie samej było dobrze, nie myślałam o nieszczęśliwych. Dziś przejrzałam. Jeżeli jeszcze kiedy wrócę, będę lepszą, poważniejszą kobietą — w przyszłości“
„A ja lepszym człowiekiem. Myślę, że właśnie dlatego przychodzą na nas nieszczęścia. Niech pani spojrzy, jak wyszły na jaw zalety naszych towarzyszy. Biedny ksiądz, naprzykład. Czy przeczulibyśmy kiedykolwiek, że to taki szlachetny, mocnych zasad człowiek? A Belmont i żona, tu przed nami, jak bez trwogi jadą, trzymając się za ręce, każde tylko z myślą o drugiem. Albo pułkownik, który na statku wydawał się zawsze taki nieprzystępny, taki ciasny. Widzieliśmy jego odwagę i niesamolubne narażanie się dla innych. I Fardet jest waleczny jak lew. Myślę, żeśmy wszyscy zyskali przez nieszczęście.“
Sadie westchnęła.
„Jeżeli się dobrze skończy, będziemy mogli tak powiedzieć. Ale jeżeli tak ma trwać