Strona:PL Doyle - Tajemnica oblubienicy i inne nowele.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać nieproszonego gościa i zobaczyć, co będzie robił, zapaliwszy światło.
Zaczęło się długie i melancholiczne oczekiwanie, oczekiwanie myśliwego, który leży koło jeziorka leśnego i czeka na zwierzynę, która ma wyjść napić się wody. Myśli nasze obracały się ciągle około tego nieznanego człowieka, który miał się nam ukazać, wyjść na nas z ciemności. Cóż to była za zwierzyna? Czy tygrys, którego można schwytać tylko w otwartej walce na kły i pazury, czy też podstępny szakal, straszny tylko dla tchórzów?
W absolutnem milczeniu kuliliśmy się pod krzakami, czekając dalszego biegu wypadków. Z początku dochodziły nas spieszne kroki zapóźnionych wieśniaków i głosy, brzmiące od strony wsi. Powoli jednak zapadała absolutna cisza, głosy marły jeden po drugim, z wyjątkiem dalekiego zegara na wieży kościelnej, który wskazywał nam co pół godziny swym dźwiękiem, jak czas upływa, i z wyjątkiem szemrzącego strumienia deszczu, który spływał po liściastym dachu, osłaniającym nas ze wszystkich stron.
Uderzyło pół do trzeciej. Było bardzo ciemno, jak zwykle bezpośrednio przed nadejściem zmroku. Nagle usłyszeliśmy, że od stronu parkanu zbliżają się wolne, ostrożne kroki.
Wybiła prawie godzina w pół do trzeciej; nastała największa ciemność, jak zawsze, zanim zacznie świtać. Nagle zerwaliśmy się wszyscy,