Strona:PL Doyle - Szerlok Holmes - 11 - Lekarz i jego pacyent.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, odparł Holmes krótko, — a mianowicie: raz nareszcie powiedzieć prawdę.
Blessington nie odpowiedział nic, więc za chwilę byliśmy już na ulicy. Wracaliśmy pogrążeni w milczeniu i dopiero na zakręcie Oxfordstreet towarzysz mój zwrócił się do mnie:
— Przykro mi, Watsonie, rzekł, że narażałem cię na próżną fatygę Chociaż, dodał po chwili, sprawa jest naprawdę ciekawa.
— Nie rozumiem jej — przyznałem szczerze.
— Jasnem jest jak na dłoni, zaczął Holmes, że dwóch ludzi, prawdopodobnie jest ich więcej, ale na razie przypuśćmy tylko dwóch, pragnie koniecznie zgładzić Blessingtona. Przychodzą więc do doktora i podczas kiedy jeden z nich absorbuje jego uwagę, drugi wspólnik dostaje się do pokoju upatrzonej ofiary.
— Ależ atak nerwowy... — przerwałem.
— Stara i znana sztuczka, mój kochany. Stary symulował atak ze zręcznością, która oszukała nawet naszego doświadczonego doktora, ale to tylko sztuczka. Niema nic łatwiejszego nad udawanie ataku nerwowego, ja sam próbowałem już tego z powodzeniem.
— Dobrze, cóż dalej?
— I w tem niema nic dziwnego, że podczas obu wizyt Blessingtona nie było w domu. Wspólnicy umyślnie wybierali czas, kiedy w poczekalni nie było już nikogo, gdyż pragnęli zaznajomić się z obyczajami domu, którego nie znali. Ztąd wniosek, że i o starym Blessingtonie nie wiedzieli nic więcej nad to, że mieszka tutaj. Pieniędzy jego nie pragną, bo mieli doskonałą sposobność zabrać mu bezkarnie wszystko, — chodzi widać o coś innego i stary kłamca wie doskonale o co, widać to z jego twarzy, z jego śmiertelnego strachu, ale dla jakichś swoich racyi nie chce się do tego przyznać.
— Czy nie przypuszczasz jeszcze jednej możliwości? — zapytałem. Jest ona nieprawdopodobną, ale możliwą. Czy otóż cała historya z owym szlachcicem i jego synem nie jest tylko płodem fantazyi naszego doktora,