Strona:PL Doyle - Szerlok Holmes - 11 - Lekarz i jego pacyent.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobnie doktor Trewelyan wtajemniczył pana we wszystko, co się tyczy tej dziwnie niepokojącej sprawy?
— Tak jest, odparł krótko Holmes. Panie Blessington, dodał, odwracając się szybko ku niemu i patrząc mu w oczy, — kto są ci dwaj cudzoziemcy i dlaczego ośmielają się niepokoić pana w taki podstępny sposób?
— Jest to pytanie, odrzekł z nerwowem drganiem twarzy, na które właśnie nie umiem odpowiedzieć. Przypuszczałem, że pan mi to prędzej wyjaśni.
— Czy ma to znaczyć, że pan ich nie zna?
— Może panowie zechcą wejść dalej, — odrzekł wymijająco, otwierając drzwi pokoju i zapraszając nas gestem do środka.
Weszliśmy do obszernej, wygodnie urządzonej sypialni. Blessington wskazał nam krzesła, sam zaś stanął obok i rzekł cicho:
— Nigdy nie byłem bogaczem, panie Holmes, w ciągu długiego mego życia zdążyłem zebrać sobie niewielki kapitalik, który oddałem do rozporządzenia doktora Trewelyana. Nie miałem nigdy zaufania do bankierów, tych ludzi złota, i dlatego nie powierzyłem im ani grosza. Obecnie wszystko, co posiadam, mieści się w tym kufrze, może też pan wyobrazić sobie mój niepokój, kiedy spostrzegłem, że ktoś niewiadomy i nieznany wcisnął się do tego pokoju.
Holmes spojrzał raz jeszcze na mówiącego i rzekł niechętnie:
— Nie mówisz pan prawdy, panie Blessington, a w takim razie nie mogę dać panu żadnej rady.
— Ależ, panie Holmes, zawołał płaczliwie stary jegomość. Ja panu wszystko otwarcie powiedziałem.
— W takim razie dobranoc, doktorze Trewelyan, — rzekł stanowczym tonem Holmes, odwracając się tyłem do starego jegomościa.
— Więc pan dla mnie nie ma żadnej rady, zawołał złamanym głosem Blessington.