Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wskazał błękitne wody la Manche.
W dali, jak skrzydła mewy, drżały żagle floty nieprzyjacielskiej.




XII.
Człowiek czynu.

Namiot pana de Méneval stał w takiem miejscu, iż można było z niego objąć okiem całą kwaterę główną. Lecz, czy tak bardzo zajęci byliśmy rozmową?... Czy cesarz inną stroną dostał się do obozu?... Dość, że nic nie widzieliśmy, nie słyszeliśmy i osłupeliśmy, skoro kapitan straży zameldował, że cesarz oczekuje swego sekretarza.
Biedny Méneval zbladł jak biały jego żabot. Zerwał się na równe nogi i drżący mówił:
— Powinienem był być na stanowisku. Co za nieszczęście, Boże mój, co za nieszczęście!... Przebacz, panie de Colincourt... Kapelusz?... Gdzie mój kapelusz?... Chodź, panie de Laval, nie mamy chwili do stracenie!...
Przerażenie młodego człowieka przypomniało mi przerażenie admirała Bruix, przed chwilą, w przedpokoju i mimowolnie zrobiłem uwagę, że podwładni cesarza zanadto podobni byli do więźniów.
Żyli w ciągłym niepokoju, dręczeni bezustannie obawą niełaski. Raz dobrze przyjęci, to znów odepchnięci; napominani publicznie, traktowani po grubiańsku na osobności... Wszyscy ci ludzie, mówiłem sobie, okuci są w kajdany służbistości, lecz nie widzą tego. Kochają, uwielbiają władcę, który ich tak krępuje... Co za wpływ niepojęty!
— Może lepiej, żebym tu pozostał — rzekłem do pana de Méneval, kiedy weszliśmy do przedpokoju i zastaliśmy tam jeszcze tłum zbity i hałaśliwy.
— Nie, nie, mam rozkaz przyprowadzenia pana do gabinetu cesarza, chodź pan ze mną...