wiedział. — Wracajcie z nami do Duwru, jeżeli się wam podoba!...
— Więc odmawiasz stanowczo odstawienia mnie na ląd? — pytałem.
— Stanowczo! — rzekł. — Nigdy w życiu podczas tego strasznego wiatru południowo-zachodniego, „Vixen“ nie zbliży się do raf podwodnych w Ambleuteuse.
— Dobrze zatem! — rzekłem. — Wsiądę do łodzi.
— Napewno nie wyjdziesz żywym z tej przeprawy! — powiedział, spluwając na moje buty czarną śliną z prymki.
Trzęsąc się ze złości już miałem rzucić się na niego, lecz rozważyłem, iż jestem sam przeciw sześciu i bez broni, powstrzymałem się tedy i przekroczywszy parapet, wskoczyłem do łodzi.
Rzucono za mną mój pakunek, to jest trochę bielizny, zawiązanej w chustkę; dwóch majtków wskoczyło także, łódź odepchnięto i zaczęliśmy płynąć w kierunku wybrzeża.
Noc zapadła, an! jaka straszna noc!... Ciężkie chmury rozwichrzone, poszarpane sunęły z jednego na drugi koniec horyzontu. Na zachodzie zapadało słońce czerwone, lecz już osnute mgłą szarą: możnaby rzec potworny słup dymu, wznoszący się z olbrzymiego pożaru. Miejscami z pomiędzy chmur widniały długie pasy szkarłatne.
Ocean cały otaczała obręcz ognista. A tam, za nami, raz podniesiony na falach, to znów zapadający, mały trzymasztowiec nikł z oczu powoli.
Dwaj marynarze trzymali się ostro. Od czasu do czasu patrzyli na niebo i na brzeg daleki jeszcze.
W obawie, aby nie cofnęli się wobec gwałtowności burzy, pytałem dla odwrócenia ich uwagi, co to za światła błyszczą w cieniu na prawo i na lewo.
— To jest Bologne na północ, a Etaples na południe — odrzekł grzecznie jeden z marynarzy.
Boulogne!... Etaples!... Ileż wspomnień wywołały te