Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ona w tem oknie wieczorami po kolacji. Ja siadałem na dużym kamieniu, wystającym z muru i rozdzieleni tylko pachnącymi pękami kwiatów, rozmawialiśmy. Mówiłem o moich zamiarach; Eugenia zachęcała mnie i dodawała odwagi. Szczęśliwe czasy!..
Wreszcie, zmusił mnie do przyspieszenia wyjazdu pojedynek ze szlachcicem z Kent, nazywającym się Fairley. Był to rodzaj junaka, który nigdy nie omieszkał, zszedłszy się z nami, głosić zniewag nietylko przeciw Napoleonowi, co możnaby wybaczyć ze strony Anglika, lecz przeciwko samej Francji i przeciwko Francuzom.
Oddajmy sprawiedliwość narodowi angielskiemu, że był zawsze szlachetny w postępowaniu z emigrantami. Lecz nigdzie nie można uniknąć spotkania głupców i fanfaronów, nawet w drzemiącem Ashford dawali nam się we znaki.
Udawaliśmy najczęściej, że nie słyszymy Fairleya, jednak w końcu impertynencja jego doszła do tego stopnia, iż przysiągłem dać mu surową naukę.
Pewnej nocy byliśmy zgromadzeni w sali oberży pod „Zielonym człowiekiem;“ Fairley był także nawpół pijany i jak zawsze siejący zniewagi przeciw Francuzom. Od czasu do czasu spoglądał w moją stronę, aby zobaczyć, jakie wrażenie robią na mnie słowa jego.
Ja zaś pozostałem obojętny.
— Panie de Laval! — krzyknął naraz, kładąc szeroką swoją rękę na mojem ramieniu. — Oto, co panu proponuję, wypijemy: „Na cześć ręki Nelsona, która zwyciężyła Francuzów!“
Zatrzymał się z oczyma zmąconemi, z ustami wykrzywionemi ohydnym śmiechem.
— Wzniosę ten toast — odpowiedziałem chłodno — jeżeli zgodzisz się pan wznieść mój...
— Dobrze! — rzekł Fairley.
I wypiliśmy.