Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie! — krzyknął Lesage — nie daj mu wejść!..
— Co znowu? Czy nie rozumiesz, że jedynem zbawieniem jest go zabić?
— A jeżeli trzymany na smyczy?..
—...Jeżeli jest trzymany na smyczy, to jesteśmy zgubieni... Lecz nie, jestem pewny.
Lesage wlazł pod stół. Mały staruszek nie przestawał się bujać, z dziwnym uśmiechem na cienkich wargach. Chudą ręką szarpał żabot u koszuli i zdawało się, że dotyka broni na piersiach.
Toussac czekał, stojąc na progu. Pomimo wstrętu, jaki do niego czułem, nie mogłem oprzeć się podziwianiu jego postawy odważnej.
Ja, jedyny świadek tego dramatu, wstrzymywałem oddech i nie ruszyłem się z miejsca.
Nagle scena się zmieniła.
Toussac osadził się na nogach, zgarbił i wzniósł w górę siekierę.
Lesage legł jak długi pod stołem; stary przestał się kiwać i siedział nieruchomy, jak posąg z bronzu.
Potem usłyszałem rodzaj trzasku i ciemna masa ukazała się u wejścia do chaty. Toussac uderzył siekierą, która cała weszła w szyję zwierzęcia. Uderzenie było tak gwałtowne, że człowiek i pies runęli razem na ziemię, dysząc, wyjąc, szarpiąc się...
Straszny widok!...
Toussac zagłębiał palce w gardło psa, grzebał w tej masie drgającej z porykiwaniem hyeny. A zwierzę gryzło, szarpało się, z paszczą zapienioną, ze ślepiami krwią zaszłemi.
W końcu człowiek wstał, otrząsnął ręce z krwi; pies zawył chrapliwie i wyciągnął łapy w ostatnich konwulsjach.
Na ziemi leżała już tylko masa bezkształtna w krwawej kałuży.