Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go wielkiego palca, a cztery znów palce otaczały mi szyję, jak obręczą żelazną.
Głowa moja obracała się wolno, wolno, aż do bólu tak strasznego, że wydałem jęk głuchy.
— Jeszcze ćwierć cala, a wszystko skończone — rzekł człowiek, który mnie trzymał — i bez śladu, bez hałasu. — Znacie mój stary sposób, prawda?...
— Nie, nie, Toussac, nie rób tego — zaczął ten sam głos słodki, który mówił przed chwilą. Byłem już obecny jednemu takiemu traceniu twojemu... straszne!.. Brrr!... to trzeszczczenie prześladowało mnie całe miesiące!... I powiedzieć, że życie nasze jest tak wątłe, iż proste naciśnięcie palców może je zniweczyć...
Z głową przekręconą, a podbródkiem dotykającym ramienia prawie, nie widziałem tych, co stanowili o moim losie, lecz słuchałem z całą uwagą.
— Ależ, dobry mój Karolu, ten człowiek posiada obecnie wszystkie nasze najważniejsze tajemnice. (Tym razem Lesage mówił). Potrzeba za jakąbądź cenę zrobić tak, żeby nam nie szkodził... Jednak, Toussac, daj mu pokój i tak już on nam się nie wymknie.
Posadzono mnie prawie w taki sam sposób, jak przewrócono na ziemię, to jest z brutalnością, która mi znów odebrała przytomność.
Zmąconym jeszcze wzrokiem nie dobrze widziałem otaczających mnie nędzników. Nie ulegało wątpliwości, że to byli zbójcy i że w tem pustkowiu, wśród trzęsawisk, byłem zupełnie w ich mocy, ta także było prawdą.
Pomimo to, wspomniałem na moje nazwisko i starałem się nie pokazać w jakiej byłem obawie.
Było ich trzech: Lesage i dwóch obcych.
Lesage stał przy stole z książką w ręce; patrzył na mnie wzrokiem chytrym, jak gracz w szachy, który zamatuje przeciwnika.