Przejdź do zawartości

Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwiększyło jeszcze zmęczenie. Wtedy pochyliłem się nad tą tenią cuchnącą i miałem ochotę zanurzyć się w niej, pozwolić, żeby mnie pochłonęła... Lecz bezwiednie wzniosłem oczy w niebo, szepcząc nie wiem już jaką modlitwę i to natchnienie ocaliło mnie...
Zauważyłem na tle bladego księżyca, przeświecającego słabo z poza chmur, szpic V olbrzymiej, której dwie odnogi rozciągały się ciągle, ginąc ażpo za widnokręgiem.
Był to tylko znak chwilowy, prawie nie rzeczywisty, coś tak jak myśl szybkiego, lecz co wyrwało mnie nagle z fatalnej martwoty, w jakiej byłem pogrążony; stado dzikich kaczek, wygnane burzą, leciało ponad trzęsawiskiem. Dawniej, w Kent, zauważyłem, że te ptaki podczas burzy opuszczają brzeg morski i lecą w głąb lądu. Zatem, idąc za kierunkiem ich lotu, oddalę się także od morza.
Dusza moja otrząsnęła się z martwoty i uczepiony tej wątłej nadziei, począłem znów iść, o ile można prosto przed siebie.
Po półgodzinnych usiłowaniach dojrzałem nareszcie maleńkie światełko w mrokach, błyszczące jak oczko brylantowe.
Nikło i znów się ukazywało, a było ono dla mnie ulgą niewypowiedzianą, w tej ciemnicy grobowej, w której tylko rozlegało się krakanie kruków burzą gnanych. To światełko było odpoczynkiem, życiem dla mnie, biednego tułacza zmordowanego !...
Podniecałem się do biegu, tak pilno mi było dotrzeć da celu. Ah! pilno mi było naprawdę otrząsnąć się z tej miazgi cuchnącej!...
— Nie odmówią gościnności — mówiłem do siebie — ponieważ mam pieniądze!
I konwulsyjnym ruchem przyciskałem do piersi woreczek ukryty w ubraniu.