Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przeczuwałem, co mnie spotka i drżałem z obawy.
— Nic, wiem o tem. Lecz ja postanowiłem wynagrodzić cię, panie de Laval... W przyszłym tygodniu ożenisz się z jedną z dam honorowych cesarzowej.
— Lecz, najjaśniejszy panie, wiesz, że to niepodobieństwo... — jąkałem.
— Dlaczegoż to?... Panna z dobrego domu, ładna... Wreszcie postanowione, ślub odbędzie się od dziś za tydzień.
— Niepodobieństwo, najjaśniejszy panie! — powtarzałem tracąc głowę.
— Niepodobieństwo? Panie de Laval, nie znam tego słowa!
— Najjaśniejszy panie, dałem słowo i nigdy go nie złamię.
— Doprawdy? Zatem, panie de Laval, opuścisz moją służbę.
Niestety! wszystkie marzenia o przyszłości, wszystkie złudzenia pierzchały!... Lecz co zrobić? Uledz? Nigdy!...
Więcej przecierpiałem w tej chwili, niż w najboleśniejszych okolicznościach całego życia.
— Najjaśniejszy panie — odparłem głosem przez łzy zdławionym — jeżeli trzeba przyjmę najtrudniejszą robotę, pójdę żebrać na drogach, lecz żoną moją będzie tylko panna de Choiseul!...
Cesarzowa się podniosła. Zbliżyła się do drugiego okna, ciągle zasłoniętego firanką.
— Panie de Laval — rzekła — zobacz-że przynajmniej tę, którą tak niegrzecznie odpychasz...
Jednocześnie usunęła trochę materję i ujrzałem w zagłębieniu okna rysującą się postać wdzięczną, profil delikatny.
— Pokaż się, kochane dziecko — przemówiła Józefina łagodnie.
Młoda panna wyszła z ukrycia.