którymi pochylam głowy, jak przed najszlachetniejszymi z pomiędzy szlachetnych w naszej historji.
Dostać się do jednego z miast nadbrzeżnych, nie zapewniwszy się wpierw o protekcji mojego wuja, było to narażeniem się na wpadnięcie w ręce przednich straży, aresztowanie, stawienie przed cesarzem jako skazanego na wygnanie lub co gorzej, jak szpiega. A o ile wydawało mi się zaszczytnem iść i z własnej woli ofiarować cesarzowi moją szpadę i ramię, o tyle czułbym się poniżonym, gdybym musiał stanąć przed nim obarczony choćby najlżejszem podejrzeniem.
Słowem, nie miałem nic lepszego do zrobienia, jak na los szczęścia iść dalej i szukać jakiej stodoły lub szopy, ażeby w niej noc przepędzić.
Przez ten czas wiatr się jeszcze oziębił; tak czarno było, że białe grzbiety fal zaledwie się rysowały na ciemnej masie oceanu. Od strony ziemi była tylko linja niewyraźna wyniosłości nieregularnych.
Skoro się przybliżyłem, spostrzegłem, że oddalenie powiększało ich kształty i że to, co brałem zdaleka za góry, były tylko zwykłe piaszczyste wzgórza, pokryte miejscami karłowatymi krzakami i mchrm.
Z zawiniątkiem na ramieniu szedłem odważnie, lecz po godzinie byłem już wyczerpany, gdyż nogami zapadałem w ruchomy piasek, a przemokłe ubranie zaczęło mi ciężyć. „Czy nigdy nie wyjdę z tych piasków?“ — powtarzałem do siebie.
Naraz skończyły się i znalazłem się na gruncie miękkim, błotnistym, w którym nogi żłobiły ślady głębokie; grunt wydzielał woń zgnilizny, podobną do cmentarnej...
— Gdzie jestem?... — zacząłem instynktownie wołać...
Nic nie odpowiedziało tylko ryk fal i huk grzmotów... a błoto dochodziło aż do kostek... Chciałem wracać ku piaskom... niepodobieństwo; ciemność nie przebita wzrokiem... Szedłem dalej, błoto miałem już prawie do kolan...
Przerażony, zdyszany, z grubemi kroplami potu na czo-
Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/17
Wygląd
Ta strona została przepisana.
