Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nigdy!...
— A więc weźmiemy cię przemocą...
— Dobrze, ale nie przyjdzie to łatwo! — zawył olbrzym.
— Panowie, ostatni szturm! — krzyknął Savary, rzucając się na drzwi, które podważyliśmy silnie plecami. Naraz usłyszałem koło zamku trzask odwodzonego kurka broni palnej.
Zanim zdążyłem uprzedzić towarzyszy, kula świsnęła koło naszych uszu i utkwiła w przeciwnej ścianie.
Rzuciliśmy się teraz z wściekłością na drzwi... Nie długo opierały się i wypadły z przerażającym łoskotem...
Wpadliśmy do kniei dzikiego zwierza; zapóźno!... przepadł!...
— Gdzie on jest u djabła? — wrzasnął Savary.
Cała jedna strona izby zajęta była kupami zboża, druga pusta, żadnej więc kryjówki. Dymiący pistolet leżał w kącie.
Okno było otwarte. Gérard pobiegł i wychylając się na zewnątrz, krzyknął:
— Ah! do wszystkich djabłów!
— Co? co się stało? — zawołaliśmy razem.
— Spójrzcie... tam, na wozie!...
Toussac leżał nieruchomy, rozciągnięty, jak nieżywy.
Upadek choć złagodzony workami ze zbożem, musiał być straszny, gdyż od okna do ziemi było więcej niż stóp czterdzieści.
Nasze okrzyki wyrwały herkulesa z martwoty.
Zerwał się jednym susem, pogroził nam pięścią z miną wyzywającą, potem stoczył się z wozu i skoczył na konia generała Savary.
Gérard i ja strzeliśmy jednocześnie, lecz bez skutku.
Koń, podniecony kulami, padającemi dokoła niego, rwał z kopyta jak strzała, podczas gdy Toussac, zgarbiony, z brodą rozwichrzona wiatrem, siedział nieruchomy, jak kolos kamienny.