Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwóch rywali stało naprzeciw siebie. Walka wieków minionych miała się ciągnąć w przyszłości...
Lecz, niestety! czyż nie wiem, że wszystko jest już spełnione?..
Posuwaliśmy się naprzód gwałtownie. Ziemia ukazywała się teraz wyraźniej po nad falami. Naraz statek jakiś wynurzył się z cienia i ku nam się zbliżał.
— Straż nadbrzeżna! — zawołał jeden z majtków.
— Bill, mój stary żle z nami! — rzekł drugi, wsuwając coś za cholewę grubego buta.
Statek jednak, spostrzegłszy nas, oddalił się w przeciwnym kierunku. Dwaj majtkowie spojrzeli na siebie, ocierają rękawami pot z czoła.
— Zdaje się, że ich sumienie nie jest od naszego spokojniejsze — przemówił pierwszy. — A ja byłbym szedł o zakład, że to są strażnicy.
— Widocznie nie my jedni dziś wieczór przewozimy towar zakazany — zauważył drugi. Lecz, do wszystkich djabłów, co to może być za statek?.. Niech mnie powieszą, jeżeli wiem! Kiedy go zobaczyłem, schowałem w but rulon tabaki z Trinidad. He, Bill, puszczaj... skończmy raz!
W minutę dno stuknęło o piasek wybrzeża. Wziąłem zawiniątko i wyskoczyłem z łodzi. Nie było już widać na niebie ani czerwonych smug zachodu, ani poszarpanych obłoków; wszystko osłaniał mrok głęboki.
Chciałem ostatni raz spojrzeć na łódź, lecz już znikła!.. Nic, tylko huk grzmotów, wycie wichrów!..
W taki to sposób, w pierwszych dniach r. 1805, powróciłem po trzynastu latach wygnania, do kraju, którego rodzina moja była przez kilkanaście wieków chwałą i podporą. Kraj ten surowo się z nami obszedł, usługi nasze wynagrodził zniewagami, wygnaniem i konfiskatą majątków; zapomniałem jednak o wszystkiem, kiedy klęcząc na wilgotnym żwirze, całowałem ziemię błogosławioną.