Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lerji, namaszczony cesarz z woli ludu, zmiażdżył bez wysiłku dzikich jakobinów, przed którymi najwięksi królowie i najdumniejsza szlachta pochylali głowy.
My, którzy obserwowaliśmy nawet jego najdrobniejsze czyny, skończyliśmy na uważaniu go za coś nadziemskiego, jakby za bóstwo opiekuńcze Francji.
Jego świetne czyny pozostawiły w moim umyśle tak wielkie wrażenie, że kiedy marynarz angielki wskazał na wodę tajemniczą, mówiąc: „To jest Boney!“ — wstrzymałem oddech w szalonem oczekiwaniu, iż ujrzę wychodzącą z fal i bujającą po nad la Manche istotę olbrzymią o kształtach strasznych i groźnych.
Lecz to, co miałem przed oczyma, nie podobne było zupełnie do tej wizji wyobraźni. Na północ wystawał przylądek bardzo długi, bardzo wąski, którego nazwy zapomniałem obecnie.
Zrazu ginący w szarem otoczeniu, w miarę jak przebijaliśmy mgłę, miejscami błyskały nad nim światła, a niebawem był to już tylko wielki pas ogni ciemno-czerwonych.
Wskazałem te ognie jednemu z majtków.
— Co to jest? — zapytałem.
— Obóz Boneya. Zobaczycie takich samych dwanaście stąd do Ostendy. Ach! ten mały Boney, on był gotów przebyć kanał, gdyby mógł ujść wzroku Nelsona, tylko...
— Jakim sposobem Nelson wie, co robi Napoleon? — przerwałem.
Majtek pokazał po przez moje ramię trzy światła błyszczące w oddali.
— Pies na straży! — rzekł.
— „Andromeda“ — dodał jego towarzysz.
Ileż razy potem myślałem o tych ogniskach obozu Napoleona i o tych trzech światłach, drgających na okręcie Nelsona!