Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mógłbym liczyć na ciebie, hultaju?
— Nie rozumiem, najjaśniejszy panie!...
Dotąd rozmowa nasza prowadzona była głosem przyciszonym, żadna z osób będących w sali nie zwracała na nią uwagi; teraz wszyscy ucichli i czekali na odpowiedź Berthier’a.
— Gdybym był zrzucony z tronu, wypędzony z Francji, poszedłbyś ze mną na wygnanie? — mówił cesarz wyraźnie.
— Nie, najjaśniejszy panie.
— Do djabła! Szczery jesteś przynajmniej.
— Lecz dlatego, że nie mógłbym, najjaśniejszy panie.
— A to dlaczego?
— Ponieważ jużbym nie żył.
Napoleon zaśmiał się głośno.
— I powiadają, że Berthier głupi! — zawołał. — Słuchaj, Berthier, jestem ciebie pewny, gdyż jeżeli cię lubię, jeżeli cię proteguję, to ze względów czysto osobistych; lecz w oczach tych, którzy mnie otaczają, jesteś bez znaczenia... Nie mogę tego powiedzieć, naprzykład o panu Talleyrand.
A zwracając się do dyplomaty:
— Ty, mój kochany, ty opuściłbyś mnie tak prędko, jak opuściłeś Ludwika XVI-go. Masz wyjątkowy talent stosowania się do wszystkich rządów, do wszystkich systemów...
Cesarz uwielbiał takie małe sceny, kiedy wszyscy czuli jakąś przykrość, zaniepokojeni przypuszczeniem zapytania kłopotliwego, na które trzebaby było odpowiedzieć natychmiast, nie mając czasu zważyć słów dobrze.
Lecz w tej chwili zapomiano o wszystkiem, aby zająć się tylko Talleyrandem. Co on powie?... Jak się będzie bronił od tego zarzutu?...
On zaś, oparty na swojej lasce hebanowej, z szerokiemi plecami zgarbionemi, z ustami wykrzywionemi uśmiechem iro-