Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niu robiły się prawie czarne, a koloru stali w wybuchach gniewu.
Oparł swoją małą tłustą rękę na mojem ramieniu.
— Przed chwilą dziwiłeś się, panie de Laval, że wiedziałem o pojedynku z młodym gentelmanem w Asford; teraz dziwisz się znów, słysząc jak wymawiam nazwisko panny de Choiseul. Ależ, kochany panie, na cóżby mi się zdali agenci, których trzymam w Anglji, jeżelibym nie wiedział o tak ważnych rzeczach.
— Najjaśniejszy panie, nie mogę pojąć jak takie bagatele mogą być donoszone, ani, że zatrzymujesz się przy nich choćby na chwilę.
— Skromny jesteś, młodzieńcze; spodziewam się, że przebywanie na dworze, nie zatraci w tobie tej pięknej zalety. Wyobrażasz sobie zatem, że twoje sprawy nie mają żadnej wagi dla mnie?
— Dlaczego miałyby mieć wagę, najjaśniejszy panie?
— Kto jest twoim dziadem stryjecznym?
— Kardynał de Montmorecy-Laval, najjaśniejszy panie.
— Właśnie. A gdzie on przebywa?
— W Niemczech.
— W Niemczech a nie w Notre-Dame, gdzie sambym go intronizował. Kto jest twoim bratem ciotecznym?
— Książę de Roban.
— A ten gdzie?
— W Londynie.
— Tak, w Londynie a nie w Tuilerjach, gdzie zająłby stanowisko jakiegoby zażądał. Ah! chciałbym wiedzieć, czy, zrzucony z tronu, wypędzony, jak Bourboni, znalazłbym tak, jak oni, wiernych stronników, gotowych poświecić majątek, ojczyznę, upodobania, aby iść za mną na wygnanie?... Zbliż się, Berthier!
Cesarz pociągnął za ucho swojego ulubieńca. Była to największa oznaka czułości.