Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Monthometi znowu skierował wzrok na widzów, tworzących nieprzejrzany tłum; w pierwszych rzędach widać było wspaniałe stroje, w tyle zaś, wysoko pod ścianami — pstrokaciznę skórzanych fartuszków i perkalikowych ubiorów. Wszystkich twarze zwrócone były na niego, na Monthomeri.
Powietrze zatruwały wyziewy i mdłe zapachy; ordynarny dym taniego, cuchnącego tytoniu kręcił w nosie. Wśród twarzy ludzkich tkwiły psie mordy, z tylnych ławek psy wyły i szczekały. W tym ludzkim natłoku jednostki ginęły. Monthomeri mógł tylko odróżnić miedziane hełmy dragonów, którzy mu tutaj towarzyszyli. W końcu platformy siedzieli reporterzy — trzech miejscowych, dwóch z Londynu. Ale gdzież się zapodział wszystko mogący korespondent, mister Steplton? To on tam stoi w wejściu pomiędzy tłumem rozwścieczonych i awanturujących się robotników?
Steplton miał przejście następujące: oddalił się od swych współtowarzyszy, aby przebrać się w inne bardziej odpowiadające, jego zdaniem, nastrojowi i chwili rękawiczki, wskutek czego przyszedł o kilka sekund później. Przeciskając się przez tłum, próbował przejść na platformę. Robotnicy już wiedzieli, że jednym z szermierzy