Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naturalnie, idź pan za portjerę i włóż pan swój bojowy kostjum.
Monthomeri zastosował się do wezwania i po chwili wyszedł z za portjery w ubraniu atlety.
Był niezwykle piękny w tych białych, obszernych spodniach i w pantoflach z żaglowego płótna. Kibić jego ujmował pasek, świadczący o przynależności do pewnego sportowego klubu. Okazało się, że przygotowania do walki poczynił bez zarzutu. Skóra na nim połyskiwała, jak jedwab, szerokie ramiona i piękne ręce ujawniały silnie rozwiniętą muskulaturę.
— No, jakże on ci się podoba? — zapytał Ted Barton kobiety, stojącej w oknie. Spojrzała na młodego atletę lekceważąco.
— To ci dopiero okaz! — wycedziła przez zęby. — Szmata, nie człowiek. Naprzeciwko mojego ten chłopak zgaśnie, jak świeca. Niech-no mój najmilejszy złapie go za kołnierz, to poleci na drugą stronę.
— Być może, a może i nie! — rzekł Ted Barton. — A wiesz, co powiem! Ostatnie dwa funty, jakie mi zostały w kieszeni postawiłem na niego i to mnie bynajmiej nie smuci. Ale otóż mamy i Mistrza! Niech go djabli porwą, jak on dobrze wygląda!