Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trzeci — żokiej Fausett zajmował krzesło, rozłożony na niem w pozie niedbałej. Wyciągnął długie, ciężkie nogi w botfortach i uderzał się w zęby rączką szpicruty. Na smagłej, kościstej jego twarzy malował się niepokój i troska.
Monthomeri siadł również i obejrzał swoich gości.
— Jestem do usług, gentlemani — rzekł i zdziwił się niezmiernie, gdy po upływie kilku chwil żaden mu nie odpowiadał. Sytuacja stawała się przykra.
— Nie, nie — oznajmił wreszcie żokiej, — to na nic, ta rzecz się nie nadaje.
— Niech no pan wstanie, chłopcze, — zwrócił się do studenta restaurator — musimy pana obejrzeć w pozie stojącej.
Monthomeri uległ. Potrosze odgadywał ich zamiary i uzbrajał się w cierpliwość. Wstał i zaczął powoli kręcić się, jak klijent przed krawcem.
— Niezdatny! Powiadam wam, że niezdatny do niczego! — krzyknął jeździec, — zlitujcie się, ludzie, Mistrz jednym palcem go strąci.
— Niech mnie licho porwie! — zawołał student z Cambridge, — pan, panie Fausett, możesz ustąpić, jeśli chcesz, lecz ja interes obrobię.
Wiem, że nie zaryzykuję ani nie stracę jednego pensa. Niech djabli porwą, mnie się jego budowa ciała bardziej podoba, niż Ted Bartona