Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mentalnie skierował konia w gęstwinę, skąd dochodziło ujadanie psów. Ale, niestety, konna jazda w tych gąszczach była niemożliwa, więc zeskoczył na ziemię, puścił klacz luzem i sam zaczął przedostawać się piechotą, mając w ręku jedynie szpicrutę myśliwską. Im bardziej jednak zagłębiał się w gęstwinie, tym większy zdejmował go strach, aż krew zastygła mu w żyłach. Nie raz już był świadkiem osaczania lisów, wszakże podobny wypadek zdarzył mu się po raz pierwszy w życiu. Co prawda psy ujadały, ale nie było to zwycięskie ujadanie, znane w podobnych wypadkach. Nie, psy wyły, poprostu wyły ze zgrozy. Czasem rozległo się skomlenie, jakby w przedśmiertnej agonji. Powstrzymując z trudnością oddech, Wat przyspieszał kroku i wkrótce znalazł się na niewielkiej polance. W przeciwnym końcu polanki psy stały stłoczone pod kępą cierniowych krzewów z najeżoną szerścią i otwartymi pyskami. Jeden z psów leżał niedbale pod krzewem, miał rozdarte gardło i broczył krwią. Wat podszedł bliżej. Ośmielone jego widokiem psy poruszyły się gwałtownie, a jeden z nich zawył straszliwie i skoczył do cierni. Wtem z krzewu wyjrzało olbrzymie zwierzę wielkości osła i wysunęło się naprzód. Zwierzę to miało głowę dużą, szarą, a z paszczy szeroko otwartej błyszczały zębiska