Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakby runął dom cały. Co za licho! Spojrzał szybko za siebie — a tu parkan rozwalony, koń łowczego leży jak nieżywy, Jos Clark zaś gramoli się na czworakach. Wprawdzie w okamgnieniu łowczy skoczył na równe nogi i podbiegł do swego konia, chwytając go za uzdę, ale koń był tak rozbity i tak rozklekotany, że o dalszej gonitwie nie mogło być mowy. Wat spostrzegł odrazu, jak wytrawny myśliwy, że w danym wypadku zachodzi potrzeba sześciotygodniowej kuracji pod okiem doświadczonego weterynarza, więc nie zwlekając ani chwili ruszył dalej. Dobiegł go tylko głos starego Jos, który krzyczał za nim, aby nie tracił z oczu psów.
Tak więc Wat Danbury pozostał sam jeden i miał teraz zupełne prawo wyrzec się raz na zawsze polowania na lisy po tej szalonej gonitwie, która dawała mu najwyższą satysfakcję. Pamiętam, gentlemani, jedno z takich polowań w Królewskim Serrey, w którem brałem udział... ale opowiadanie to odłożę na kiedyindziej.
Tymczasem sfora, a właściwie jej rozbitki, znajdowała się już bardzo daleko. Wat pomknął za psami; klacz, widocznie zadowolona z tego, że wyprzedziła wszystkich swych towarzyszy i towarzyszki, kłusowała dumnie i pewna siebie, potrząsając co chwila głową.