Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sośninka, do której teraz pędziły psy wyciągnąwszy się w długiej linji.
Tu i owdzie widniały matowo-czerwone punkty; to kilka zmęczonych psów wracało z wysuniętemi językami, kulejąc i nieczując chęci do dalszej pogoni.
Sośninkę przecinała szeroka, gładka droga, którą można było galopować bez przeszkód. Danbury i łowczy uderzyli konie strzemionami i pomknęli naprzód w odległości od psów jakieś sto jardów.
— Lis należy tylko do nas — rzekł Wat.
— Tak, sir, myśmy wszystkich wyprzedzili — odrzekł stary Jos Clark. — Jeżeli upolujemy tego lisa, to warto będzie go wypchać. Stanowczo wart będzie wypchania.
— Nigdy jeszcze w życiu nie zaznałem tak szybkiej jazdy! — zakrzyknął Danbury.
— Co tu mówić, sir! Przecie mnie staremu zdarzyło się coś podobnego pierwszy raz, a to dużo znaczy — odparł łowczy i dodał: Ale dziwi mnie jedno, że pan dotychczas nie widział tego lisa. Dobry musi zostawiać po sobie ślad, skoro psy tak uporczywie za nim gonią, a my go nie widzimy. A wszak, sir, myśmy widzieli wszystko w promieniu pół mili.