Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cały się nad nim; były to najgorsze chwile w Karslruhe. Ale zdaje mi się, że obecnie nie ma pan, panie kapitanie, posłania z róż? Zamierzał pan zgładzić wilka, a oto wilk chwycił pana za gardło zębami i trzyma, nieprawdaż? Jak ładnie ma pan wyhaftowaną koszulę, czy to czasem nie żona pańska haftowała? Żal mi pańskiej żony, ale cóż robić? O jedną wdowę więcej, o jedną wdowę mniej — to wszystko jedno! Zresztą ona potrafi wyszukać sobie szybko pocieszyciela... Dokąd chcesz iść, psie niemiecki, siedź spokojnie! Więc, ciągnę dalej swą opowieść. Po dwutygodniowem odsiadywaniu w koszarach mój syn i jego kolega uciekli. Nie będę panu rozwodził się o tych niebezpieczeństwach, na które byli narażeni, ani o tych wypadkach nędzy, którą musieli znosić. Dość będzie, gdy powiem, że szli w przebraniu chłopów, których szczęśliwym jakimś trafem spotkali w lesie. W dzień ukrywali się gdziekolwiek, w nocy zaś odbywali podróż. W ten sposób dotarli do Remilies we Francji. Pozostała tylko mila, jedna tylko mila, panie kapitanie, ażeby dotrzeć do miejsca bezpiecznego. Ale akurat w tym czasie przyłapał ich patrol ułanów. Ach, jakże to było przykre, nieprawdaż? Podobnie łódź pielgrzyma może uledz rozbiciu pod przystanią.