Strona:PL Doyle - Ezaw i Jakób.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy jego błyszczały gorączkowo, policzki były zarumienione radością mistrza, który widzi, że wszystko jest gotowe do wykonania wielkiego dzieła. Zawsze dziwiłem się tej zmianie. Ten tryskający energią, ruchliwy, niecierpliwy człowiek, był zupełnie niepodobny do zamkniętego w sobie, bladego marzyciela z Bakerstreet. Czułem też patrząc na tę giętką postać, pełną życia, temperamentu i nerwowości, że dzień rzeczywiście będzie pracowity.
A jednak rozpoczął się najstraszniejszem rozczarowaniem. Ożywieni dumną nadzieją zwycięstwa, kroczyliśmy przez brunatne, uginające się pod nogami torfowisko, pokrzyżowane tysiącem ścieżek, wydeptanych przez owce. Wreszcie przeszliśmy do szerokiego jasno-zielonego pasa, oddzielającego nas od Holdernesse, do moczaru. Nie ulegało wątpliwości, że chłopiec musiał przechodzić przez moczar, jeżeli szedł ku rodzicielskiemu domowi, a jeżeli przechodził, w takim razie musiał pozostawać ślady. Niestety, szukaliśmy ich daremnie. Ani chłopiec, ani niemiecki nauczyciel nie zostawali żadnego znaku swej obecności. Przyjaciel mój szedł zasępiony brzegiem moczaru, gorliwie i uważnie się przyglądając wszystkim, szlamowatym plamom na bagnistej powierzchni. Śladów owiec było tam wiele, w pewnem miejscu, o kilka mil dalej, pozostawiły także krowy odciski nóg, nic więcej.
— Niepowodzenie numer pierwszy! — rzekł