Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uspokojony cokolwiek pierwszem przygotowaniem do ucieczki, Mc Murdo udał się na posiedzenie Loży. Zebranie się już zaczęło i tylko dzięki skomplikowanym znakom i odpowiedziom na nie przebył zewnętrzne i wewnętrzne straże, które go pilnowały. Szmer zadowolenia i radości przywitał go w wejściu. Wielka sala była przepełniona i w kłębach dymu tytoniowego ujrzał kudłatą, czarną grzywę mistrza, okrutną, nieprzyjemną twarz Baldwina, sępie oblicze sekretarza Harway’a i z tuzin innych przywódców loży. Ucieszył się, że wszyscy będą się mogli naradzić nad przyniesionemi przez niego wieściami.
— Cieszy nas, że cię widzimy, bracie! — zawołał przewodniczący. — Mamy do rozpatrzenia sprawę, która wymaga sądu Salomonowego.
— Chodzi o Landera i Egana — wyjaśnił jego sąsiad, kiedy już zajął miejsce. — Domagają sdę obaj nagrody, wyznaczonej przez Lożę za zabicie starego Wabbe, tam w Stylestownie, ale któż może powiedzieć od czyjej kuli zginął?
Mc Murdo wstał z miejsca i podniósł rękę w górę. Wyraz twarzy jego przykuł uwagę zebranych. Nastała śmiertelna cisza oczekiwania.
— Czcigodny mistrzu, — rzekł głosem uroczystym — chodzi o sprawę niecierpiącą zwłoki.
— Brat Mc Murdo prosi o głos w sprawie niecierpiącej zwłoki — rzekł Mc Ginty. W myśl obowiązujących w Loży praw ma pierwszeństwo przed innymi. Słuchamy cię, bracie.
Mc Murdo wyjął list z kieszeni.
— Czcigodny mistrzu i wy bracia — rzekł. — Przynoszę dzisiaj złe nowiny, ale lepiej abyście je znali i omówili, niż żeby cios ten spadł bez ostrze-