Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie; to nie ktoś z okręgu. Znamy ich, jak pan mówi, wszystkich i wiemy, że nic nam nie mogą uczynić. Ale, czy słyszał pan kiedy o Pinkertonach?
— Czytałem coś o nich.
Otóż, może mi pan wierzyć, że skoro oni są na naszym tropie, nie mamy żadnych widoków. Nie jest to jakieś nie troszczące się o wynik, rządowe przedsiębiorstwo. Jest to bardzo poważna ajencja, której chodzi o wyniki i która pracuje tak długo, aż siłą albo sprytem wyniki te uzyska. Jeśli sprawą tą zajął się jeden z ludzi Pinkertona, jesteśmy wszyscy zgubieni.
— Trzeba go zabić.
— To pierwsza myśl pańska. A zatem chcesz ją pan przedstawić Loży? Czy nie mówiłem, że skończy się to morderstwem?
— I cóż z tego? Czyż morderstwo nie jest tu czemś pospolitem?
— To prawda, ale nie chciałem przeznaczać kogoś na zamordowanie. Nie będę miał już ani chwili spokoju. A jednak chodzi o nasze głowy. Na miłość Boską, co mam czynić?
Wiercił się na krześle niezdecydowany. Ale słowa jego poruszyły Mc’a Murdo do żywego. Było oczywistem, że podziela zdanie drugiego co do niebezpieczeństwa i konieczności opanowania go. Chwycił Morrisa za ramię i wstrząsnął nim.
— Słuchaj, człowieku — zawołał, prawie krzycząc w podnieceniu — nic nie zyskasz siedząc tu i narzekając, jak baba. Przedstaw mi fakty! Któż to taki? Gdzie jest? W jaki sposób dowiedziałeś się o nim? Dlaczego do mnie przychodzisz?