Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to za sposób mówienia? Cofasz się?
— Zwolna, panie radco, zwolna. Czyż dałem kiedy powód, abym naraził się na przypuszczenie, że cofnę się przed wykonaniem rozkazu mistrza mojej Loży? To pańska rzecz decydować, czy to słuszne, czy nie słuszne.
— A zatem zrobisz to.
— Rzecz prosta, że zrobię.
— Kiedy?
— Musisz mi pan dać noc lub dwie, abym sobie dom obejrzał i ułożył plan. Potem...
— Dobrze — rzekł Mc Ginty, ściskając mu rękę. Pozostawiam ci rozpatrzenie szczegółów. Będzie to wielki dzień, kiedy przyniesiesz nam dobrą wiadomość. To ostatnie uderzenie, które ich rzuci pod nasze stopy.
Mc. Murdo myślał długo i głęboko nad sprawą, której wykonanie złożono tak niespodziewanie w jego ręce. Samotny dom, w którym żył Chester Wilcox, znajdował się w odległości pięciu mil w pobliskiej dolinie. Jeszcze tej samej nocy wybrał się sam przygotować wszystko do zamachu. Dopiero o świcie wrócił z rekonesansu. Na drugi dzień odbył krótką naradę z Mandersem i Reilly’em, dwoma młodzieńcami bez skrupułów, którzy byli w tak wesołem usposobieniu, jakby chodziło o polowanie na rogacza. Nazajutrz w nocy spotkali się poza miastem wszyscy trzej uzbrojeni, a jeden z nich niosący worek z prochem, jakiego używano w kamieniołomach. Była już druga w nocy, kiedy przybyli do samotnego domku. Noc była wietrzna, a strzępione chmury przesuwały się szybko wzdłuż tarczy księżyca w trzeciej kwadrze. Ostrzegano ich przed psami, dlatego posuwali się naprzód ostrożnie, z odwiedzionemi kurkami