Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rękach, które dzięki energicznemu i odważnemu kierownikowi z Nowej Anglji, Jozjaszowi H. Dumowi zdołało utrzymać porządek i dyscyplinę w czasie długiego panowania terroru.
Zaczęło świtać i na czarnej ścieżce ukazał się szereg idących powoli w grupach i pojedyńczo robotników.
Mc Murdo i Scanlan przyłączyli się do nich, nie tracąc z oczu mężczyzn, za którymi podążali. Gęsta mgła leżała nad nimi, a z pośród niej doleciał nagły gwizd parowej syreny. Był to sygnał rozbrzmiewający na dziesięć minut przed opuszczeniem w dół klatek i rozpoczęciem dziennej roboty.
Kiedy weszli na otwartą przestrzeń dokoła szybu, było tam już około stu oczekujących górników, którzy tupali nogami i chuchali w palce, gdyż mróz był siarczysty. Obcy stanęli razem w cieniu budynku, gdzie się mieściły maszyny. Scanla i Mc. Murdo weszli na kupę żużli, skąd wszystko widać było, jak na dłoni. Ujrzeli inżyniera górniczego wielkiego, brodatego Szkota, nazwiskiem Merzies, który wyszedłszy z hali maszyn, zagwizdał na swojej świstawce dając znak do opuszczenia klatek. W tej samej chwili podszedł szybkim krokiem do szybu wysoki niezgrabny, młody mężczyzna z wygoloną, surową twarzą. Oczy jego padły na stojącą pod budynkiem milczącą, nieruchomą grupę. Ludzie nacisnęli na oczy kapelusze i podnieśli kołnierze, aby nie pokazywać twarzy. Przez chwilę poczucie śmierci położyło swoją zimną rękę na sercu kierownika. Ale otrząsnął się natychmiast i widział tylko to, co mu nakazywał obowiązek wobec intruzów.
— Kto wy jesteście? — zapytał, podchodząc bliżej. — Poco się tu w włóczycie?