Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Związkowym nikt nie mógł się ukryć, będzie bardzo zobowiązany, jeśli Mc Murdo i Scanlan umieszczą obcych przez kilka dni w swojem mieszkaniu.
Tego samego dnia, wieczorem, przybyli dwaj ludzie z walizkami, Sawler był to człowiek straszny, sprytny, milczący i panujący nad sobą, ubrany w stary, czarny frak, który wraz z miękkim kapeluszem i nieuczesaną, siwą brodą nadawał mu wygląd podróżującego kaznodziei. Towarzysz jego, Andrews, był prawie chłopcem, o wesołej, szczerej twarzy, z miną człowieka, który wyjechał na urlop i chce go wykorzystać pod każdym względem. Obaj nie pili i zachowywali się jak przykładni członkowie społeczeństwa, wyjąwszy, że byli mordercami, którzy niejednokrotnie okazali się znakomitem narzędziem w ręku tego zrzeszenia morderców. Sawler miał już na sumieniu czternaście takich zbrodni, a Andrews, trzy.
Mówili, jak stwierdził Mc Murdo, o swoich dawnych czynach chętnie, i z pewną dumą, jak ludzie, którzy spełnili dobry i bezinteresowny uczynek dla dobra ogółu. Ale nie wspominali ani słówkiem o czekającej ich w najbliższej przyszłości pracy.
— Wybrali nas, ponieważ ani ja, ani ten chłopak nie pijemy — wytłumaczył Sawler. — Mogą liczyć napewno, że nie powiemy nic nadto, co potrzeba. Nie bierzcie nam tego za złe, gdyż taki jest rozkaz delegata hrabstwa, któremu jesteśmy posłuszni.
— Jesteście między swoimi — rzekł — Scanlan, towarzysz Mca Murdo, kiedy siedzieli razem przy kolacji.
— To prawda i dlatego możemy mówić o zabójstwie Karola Williamsa, Szymona Byrda i naszych