Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i trzy poważne, surowe oblicza zaglądnęły do środka z pod czapek policjantów. Mc Murdo skoczył na nogi i sięgnął po rewolwer, ale zatrzymał się, widząc wymierzone w jego głowę dwa karabiny Winchestera. Do pokoju wszedł człowiek w mundurze, z rewolwerem sześciostrzałowym w ręce. Był to kapitan Marwin, niegdyś z Chicago, obecnie z policji węglowej i żelaznej. Wstrząsnął głową z uśmiechem, patrząc na Mca Murdo.
— Byłem pewny, że narazisz się na jakiś kłopot, panie Mc. Murdo z Chicago, — rzekł. — Czy nie lepiej było trzymać się od tego zdaleka? Weź kapelusz i chodź z nami!
— Zapłaci pan za to, kapitanie Marvin — rzekł Mc. Ginty. — Jakiem prawem wdzierasz się w ten sposób do prywatnego domu i napastujesz uczciwych, żyjących według prawa obywateli?
— To nie o pana chodzi, radco Mc. Ginty — rzekł kapitan policji. — Przyszliśmy po tego człowieka, Mca Murdo. Pańskim obowiązkiem jest pomóc nam, a nie przeszkadzać.
— To mój przyjaciel, za którego odpowiadam, — rzekł przewodniczący.
— Kiedyś przyjdzie czas, że będzie pan musiał odpowiadać i za siebie — odparł kapitan policji. — Ów Mc. Murdo był przestępcą, zanim tu przybył i jest przestępcą nadal. Weź go na cel, patrolowy, podczas gdy ja go rozbroję.
— Oto mój pistolet, — rzekł Mc. Murdo spokojnym głosem. — Gdybyśmy byli sami, kapitanie Marvin, nie oddałbym go tak łatwo.
— Gdzie rozkaz aresztowania? — zapytał Mc. Ginty. — Czyżbyśmy żyli w Rosji? To gwałt ze strony kapitalistów i nie puszczę tego płazem.